Survival Race – relacja

nieśmiertelnik1

Tydzień temu, 22 czerwca wziąłem udział w biegu na 10 km – Survival Race, czyli w dwóch słowach ból i brud. Jako że były to moje pierwsze zawody tego rodzaju chciałem podzielić się z Wami wrażeniami i opisać moje przygotowania do tego rodzaju wysiłku.

Ekstremalne biegi przełajowe z przeszkodami. Za granicą modne i bardzo popularne (wystarczy spojrzeć chociażby na Spartan Race). W Polsce – trend dopiero się rozwija. Póki co mamy np. Bieg Katorżnika, Runmageddon, Hunt Run czy właśnie Survival Race. Idea jest prosta – jak najwięcej błota, wody, kamieni, łez, potu, krwi i tym podobnych. Trzeba się czołgać, wspinać, przenosić ciężkie przedmioty, przedzierać przez zarośnięte tereny albo wodę po pas. Przede wszystkim jednak trzeba przetrwać i dobiec do mety. Można powiedzieć, że tego typu zawody są odpowiedzią na rosnące zainteresowanie nie tylko bieganiem, ale także crossfitem, freeletics i innymi formami ćwiczeń o wysokiej  intensywności.

Jak już napisałem, nie brałem wcześniej udziału w niczym podobnym. Spodobał mi się jednak pomysł – taki bieg wymaga nie tylko wytrzymałości, lecz także siły, a dodatkowa motywacja do treningu nigdy nie zaszkodzi. Przy moim napiętym i zawalonym od góry do dołu grafiku dnia – prowadzenie treningów Jeet Kune Do, własne treningi, praca, studia dzienne i podyplomowe… – musiałem maksymalnie skondensować działania i odpowiednio zagospodarować czas. Wypracowałem sobie, moim zdaniem, bardzo efektywny program, ale o tym następnym razem.

Pomimo kontuzji (skręcenie kostki), która na dwa tygodnie całkowicie uniemożliwiła mi bieganie, a na kolejne dwa znacznie ograniczyła moje możliwości i zmusiła do asekuracyjnego stąpania bardziej na piętę niż śródstopie, jestem zadowolony ze swojego wyniku – o szczegółach za chwilę.

Czas na konkrety. Przede wszystkim muszę powiedzieć, że organizatorom należy się szacun za dobre ogarnięcie kwestii logistycznych – w biegu na 5 km i na 10 km wzięło udział łącznie prawie 1800 osób. Kolejne fale wychodziły punktualnie co 15 minut, nie było problemów ze sprawnym odebraniem pakietu startowego.

Tuż przed startem każdej fali odbywała się wspólna rozgrzewka, niejako odgórnie narzucona. Jak dla mnie niepotrzebna rzecz – każdy przecież rozgrzewa się sam, ma swój rytuał i tak dalej. Poza tym bezpośrednio przed biegiem dobrze się chwilę skoncentrować. Od początku jednak było widać, że organizatorzy stawiają przede wszystkim na dobrą zabawę. Dało się to wyraźnie odczuć również w trakcie biegu – przeszkody, owszem, były, ale nie na tyle hardkorowe, na ile się spodziewałem. Pewnie, że biegło się ciężko, przede wszystkim ze względu na prawie dwukilometrowy odcinek po piasku, który zabijał każdego uczestnika. Do tego dużo nierówności, wody, błota albo drzew i gałęzi rozrzuconych po trasie.

buty1

Poza tym jednak, inne przeszkody nie zrobiły na mnie aż tak dużego wrażenia. Kontener z wodą, elementy do przeskoczenia (samochody, ścianka, płotki), góra opon itp. nie okazały się tak bardzo wymagające. Najmniej trafioną przeszkodą była ścianka wspinaczkowa, która zatrzymała biegnących w dość długiej kolejce na jakieś 3, 4 minuty…

Przeszkadzał mi brak informacji o przebytym dystansie – nie wiedziałem, ile kilometrów zostało mi do przebiegnięcia, co trochę utrudniało odpowiednie rozłożenie sił. Nie było żadnych tabliczek, a członkowie ekipy rozstawieni na trasie również nie posiadali takiej wiedzy. Biegnę, biegnę, a tu nagle meta. Zostawiło to we mnie pewien niedosyt – czułem, że mógłbym wykrzesać z siebie jeszcze trochę energii i przyspieszyć na ostatnim kilometrze.

Chciałbym także poruszyć kwestię uczciwości. Na fanpage’u Survival Race pojawiły się domniemania o skracaniu sobie trasy przez kilku uczestników. Nie wnikam w to, biegłem dla siebie, nie dla wygranej. Jeśli ktoś oszukiwał – jego sprawa. Może zabłądził? Faktem jest jednak, że sporo przeszkód nie było pilnowanych przez organizatorów, a do ich ominięcia wystarczało przebiegnięcie obok.

Wspomniałem już, że organizatorzy stawiali przede wszystkim na zabawę i taką właśnie słodko-ostrą otoczkę dla Survival Race stworzyli. W biegu brali udział naprawdę bardzo różni ludzie, z różnym zaawansowaniem i różną formą. Byli tacy, którzy pół biegu przeszli marszem (mijałem ich sporo), bo nie mieli odpowiedniego przygotowania. Byli tacy, którym zależało przede wszystkim na śmiesznych zdjęciach w wymyślonych przez siebie strojach. Oczywiście biegło też dużo osób, którym zależało na zrobieniu jak najlepszego czasu lub po prostu porządne i rzetelne zaliczenie zawodów. Takie zróżnicowanie stanowi, moim zdaniem, pewnego rodzaju atut imprezy – to bardzo dobry wstęp do bardziej wymagających biegów.

po

Mój czas wyniósł 56:04, o 14 minut gorzej od Arkadiusza Kozaka, który zajął pierwsze miejsce z czasem 42:24 (pełna lista wyników tutaj). W każdym razie zmieściłem się w pierwszej setce. Biorąc pod uwagę wspomniany zator na kilka minut przy jednej przeszkodzie i zaburzenie treningu biegowego na cztery tygodnie przez skręcenie kostki – poszło nieźle! Za trzy tygodnie kolejny wyścig – Runmageddon. Będzie lepiej!

Przy mecie zabrakło mi tylko jakiegoś banana albo chociaż batona. Całe szczęście byłem przygotowany i miałem swój własny koktajl oraz wodę kokosową.

Po Runmageddonie spodziewam się czegoś naprawdę hardkorowego, więc równie hardkorowo staram się trenować. Niedługo na blogu zamieszczę wpis o swoich przygotowaniach dietetycznych i treningowych, dorzucę też parę praktycznych rad. Jeśli chciałbyś (lub chciała) wziąć udział w tego typu biegu – koniecznie zajrzyj tu za kilka dni!

JS

5 comments

  1. nie słyszałam o tym, ale generalnie to świetna sprawa – każdy do biegu i uczestnictwa w zawodach podchodzi tak jak chce, jedni całkiem na ludzie, inni chcą siebie sprawdzić, ile ludzi tyle pomysłów, ale każd z tego cos wyniesie. szkoda, że w moim mieście nie jest to organizowane, nie wiem czy bym sobie poradziła ze wszystkim, ale warto spróbować i podnosić sobie poprzeczkę:)

    Like

Leave a comment